piątek, 6 grudnia 2013

#2

*Niall*

Ślisko, mokro, ciemno. Cisza, płacz i znów cicho. Emelie. Emelie...

-Emelie! - wrzasnąłem, podrywając się energicznie z poduszki.

Więc to był sen. Kolejny sen, który rozrywał mnie od środka. Ile razy mi się to wszystko jeszcze przyśni, nim do reszty zwariuję? Tyle, że znów mogłem ją zobaczyć... Ale wolałbym pamiętać jej słodki uśmiech, niż to...

~Dobra Horan, weź się w garść.~

Usiadłem na krawędzi łóżka i wpatrywałem się, jak słońce wysuwa się leniwie zza wzgórza. Cóż, kolejny świt żywych trupów...

*Julie*

- Julie pośpiesz się! - usłyszałam matczyne wołanie, dochodzące z dołu.
- Już idę!

Poprawiłam kucyka i ruszyłam w stronę szafy po coś na przebranie. Wybrałam luźniejszy sweterek i jasne jeansy, które rzuciłam na fotel.  Gdy przebierałam spodnie, przysiadłam na chwilę w zamyśleniu.

- Julie, nie ociągaj się. Spóźnimy się. - wtrąciła matka, która nie wiadomo kiedy, znalazła się w moim pokoju.

"Gdy w pełni odzyskasz siły, będziesz musiała mi pomóc."

- Przecież już czuję się dobrze. Więc o co chodzi? - spytałam z lekkim grymasem na twarzy.

Od przeszczepu minęło tyle czasu, nowe serce się przyjęło a ja z dnia na dzień  staję się silniejsza. Mimo to w oczach najbliższych wciąż jestem słabą i bezbronną kruszyną.

- O czym Ty mówisz? -  rodzicielka rzekła, zerkając na mnie zdziwiona.
- No... chciałaś bym Ci w czymś pomogła...
- Julie, nic takiego nie mówiłam.
- Ale... - teraz to ja wybałuszyłam oczy. Przecież sobie tego nie ubzdurałam. Raczej...
- Wszystko w porządku skarbie? - mruknęła, spoglądając na mnie zatroskana.
- Tak. Chodźmy już, bo się naprawdę spóźnimy. - odparłam obojętnie.

Starałam się więcej o tym nie myśleć. Dziś ostatnia wizyta kontrolna, wreszcie uwolnię się od tych cholernych badań i szprycowania świństwem (nie licząc jednych tabletek, zapobiegających odrzuceniu przeszczepu). Mam zatem ogromny powód do radości.

Kiedy wyszłyśmy wreszcie przed dom zatrzymałam się i skierowałam swe oczy, ku żarzącemu się słońcu. Rozpierała mnie radość, że w końcu mogę na nie spoglądać, nie kisząc się we własnym pokoju. Matka mnie poganiała swym marudzeniem - zapewne nie uśmiechało jej się to, że do szpitala wolę się przejść, niż jechać - ja natomiast ignorowałam jej zaczepki, ciesząc się z każdego postawionego przeze mnie kroku. Zupełnie niczym małe dziecko, które dopiero co nauczyło się chodzić.

*Niall*

Po kilkugodzinnym wpatrywaniu się w widok za oknem poczłapałem  do łazienki. Zimny prysznic od razu zmył ze mnie resztki snu. Ale nie wspomnień. Ani poczucia winy. Sumienie jest dość ciekawą sprawą. Na co dzień nie daje o sobie znać, dopóki nie wydarzy się coś, za co Ty ponosisz odpowiedzialność. Wtedy to sumienie przeradza się w natrętnego gościa, którego nie sposób się pozbyć.

Po wynurzeniu się z kąpieli udałem się do kuchni. Chociaż wszystko jest mi obojętne, to czasem organizm sam zmusza mnie do pewnych rzeczy. Tak jak choćby jedzenie. Zerknąłem do lodówki, gdzie okazało się wiać pustką.

~Zakupy...~

Zakląłem pod nosem i ruszyłem po kluczyki od samochodu. Nie cierpię zjeżdżać do miasta. Nie cierpię kręcić się wokół ludzi. A już najbardziej nie znoszę jeździć. Sam się sobie dziwię, że wciąż mam w sobie na tyle siły, by siąść za kierownicą. Odpaliłem silnik, kilka razy sprawdziłem, czy aby na pewno zapiąłem pasy i powoli wyjechałem z posesji.

*Julie*

Jestem zdrowa! Wreszcie mogę się wydostać ze swojego więzienia, jakim dotychczas było życie. Wreszcie poznam to, co otaczało mnie dookoła a było mi kompletnie obcym. To trzeba uczcić.

- Małe szaleństwo po sklepach? - rzekłam podekscytowana.
- No nie wiem...
- Prr-ooo-szęę.. - mruknęłam słodko.

Mama zaczęła się śmiać i wreszcie przystała na moją prośbę.

- Jak wydasz za dużo, to sama się ojcu będziesz tłumaczyć. - dodała z przekąsem.

Zajrzałyśmy do pierwszego butiku, gdzie od razu rozpłynęłam się pomiędzy wieszakami. Jednak sądziłam, iż przebieranie w ubraniach sprawi mi więcej radości. A tymczasem nie czułam się najlepiej. Nie, nic mi nie dolegało. Ale odczuwałam pewien dziwny niepokój i jednocześnie tęsknotę. Tylko za kim?

"Julie.."

Usłyszałam cichy szept. Obróciłam się, jednak nikogo nie widziałam. Cóż, może to nie mnie wołano.

"Julie, musisz mu pomóc."

- Co jest do cholery? - burknęłam pod nosem.

Zaczęłam rozglądać się po sklepie, dostrzegając matkę na drugim końcu sali. Zatem czyj głos do mnie przemawiał?

"Pomóż mu. Za to, że ja pomogłam Tobie."

- O co Ci chodzi?? Odczep się! - warknęłam niekontrolowanie, na co dziewczyna stojąca obok mnie popatrzyła się nieswojo i poszła przeglądać inne rzeczy.

~Wychodzę przed ludźmi na wariatkę. Czy to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie?~

Odłożyłam sukienkę, którą miałam w ręce i zaczęłam kroczyć w stronę wyjścia.

- Nie upatrzyłaś nic sobie?- spytała mama.
- Nie... - odrzekłam chłodno.
- Dobrze się czujesz?
- Tak.. - skłamałam bo sama nie byłam pewna tego, co się ze mną działo. - Możemy kupić jedynie coś na przekąskę i już wracać?

Najbliżej było do domu handlowego. Dosyć tłoczno i głośno, ale w sumie może i dobrze. Przynajmniej zagłuszy to moje skołatane myśli...

*Niall*

Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie odszedłem od kasy. Robienie zakupów w handlówce nie było najlepszym pomysłem, im więcej ludzi, tym bardziej czułem się nieswojo. Miałem wrażenie, że wszyscy spoglądają na mnie z wrogością. Tak jakbym  już dla całego świata był skazańcem.

Usiadłem na jednej z ławek, by choć na chwilę uspokoić oddech i rozluźnić spięte mięśnie. I wtedy pierwszy raz to poczułem. To znajome ciepło, które rozchodziło się po całym ciele z przyjemnym mrowieniem, by wreszcie skoncentrować się w moim sercu.

W taką rozkosz wprowadzało mnie tylko jedna bliskość. Tylko jedna osoba...

~To przecież niemożliwe, wiesz to.~

Poklepałem się po policzku i wyszedłem bocznym wyjściem. Dlatego tak nie lubię wracać do miasta. Zbyt wiele rzeczy do mnie wraca. Zbyt wiele mi o niej przypomina.

*Julie*

Krążyłyśmy po markecie, gdy nagle odczułam zimne dreszcze. Dłonie zaczęły mi się pocić a przed oczami pojawiać jakieś plamki. Myślałam, że zaraz zemdleję.

"On tu był. Tak blisko. Przeoczyłaś go."

-Wracajmy... Proszę. - rzekłam płaczliwym tonem.
- Skarbie, co z Tobą? - odparła przerażona matka.
- Błagam zadzwoń po tatę i wracajmy, jestem zmęczona.

Matka nie odrzekła już nic, tylko kazała mi usiąść na ławeczce i podała wodę, a tymczasem sama sięgnęła po telefon. Po 15 minutach widziałam kroczącego w naszym kierunku ojca, który bez słowa wziął mnie w ramiona i zaniósł do samochodu. Drogę powrotną przebyliśmy w milczeniu. W zasadzie czułam się już całkiem dobrze, nie licząc tego, iż czasem mój mózg wytwarzał mi niezrozumiały obraz trzymania kogoś za dłonie. Nie poznawałam ani rąk, które trzymałam ani moich własnych. Były niby moje, ale jakby obce.

Po dotarciu do domu, od razu udałam się do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Miałam ochotę krzyczeć, tak naprawdę nie znając przyczyny swej frustracji. Włączyłam jakąś ckliwą muzykę i gapiłam się tępo w sufit. 

- Jak się czujesz? - szepnęła matka, wynurzająca swój nos zza drzwi.
- Już mi lepiej. - odparłam.
- Na pewno?
- Tak. - zerknęłam, posyłając delikatny uśmiech.

Mama odwzajemniła mój uśmiech i chciała już wychodzić, gdy poderwałam się i mruknęłam.

- Mamo...
- Słucham?
- Czy... Czy ja miałam kogoś bliskiego?

Rodzicielka zerkała przez chwilę na mnie w milczeniu. W jej wzroku widać było zakłopotanie.

- Chodzi mi o to, czy mogę kogoś nie pamiętać? Czy jest coś, co przeoczyłam? - dodałam, wypuszczając ciężkie westchnięcie z ust.
- Kochanie... - szepnęła, zbliżając się do mnie i siadając na brzegu łóżka. - Praktycznie cały czas spędzałaś w domu... Miałaś kilku znajomych, ale z czasem przestali przychodzić. - dodała smutno.
- Może to o nich chodzi? Mam wrażenie, że straciłam jakieś wspomnienia...
- Wiesz, masz za sobą naprawdę ciężki okres. Badania, rehabilitacja, zmiana leków. Być może to zwykłe przemęczenie. Ostatnią wizytę masz już za sobą. Prześpij się, wypocznij a zobaczysz, jutro będzie lepiej. - odparła, całując mnie w czoło. - Dobranoc Julie.
- Dobranoc.

Pewnie ma rację. Za wiele oczekuję na raz. Nie mogę łaknąć życia zbyt nachalnie, bo mogę się nim zachłysnąć. Muszę tak, jak małe dziecko, stawiać powoli kroki. Wychodzić pomału do ludzi.  Wtedy spotkać kogoś, kto stanie się bratnią duszą. A może kimś jeszcze ważniejszym...

Żeglując między przemyśleniami odpłynęłam do krainy marzeń. Sen miał być moją ucieczką, a tak naprawdę zapędził mnie w kozi róg. To w nim pierwszy raz ujrzałam złocisty kosmyk i nieziemsko błękitne, choć wyjątkowo smutne oczy. Chłopak wyciągał do mnie rękę, szepcząc..

"Potrzebuję Cię.."

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wkrótce będę zerkać w te tęczówki częściej.

____________________________________

Witam w drugim rozdziale ;) Dziękuję wszystkim, którzy pozostawili komentarze pod poprzednią notką. To wiele dla mnie znaczy, że ktoś docenia moją pracę xx mam nadzieję, że z czasem będzie Was tu więcej, choćby z racji tego, iż wkrótce zakończę dobrze Wam znaną opowieść "Uwierz w ducha.". 

Z góry przepraszam, że rozdział nie jest najlepszy, ale ostatnio nieco brakuje mi weny. Mimo to liczę, iż Wam się spodoba i zostawicie po sobie jakiś ślad.

Love,
@AnnaAbob93 Xx






poniedziałek, 2 grudnia 2013

#1

*Julie*
 Życie... Takie zawrotne. Takie nieuchwytne. Kiedy myślisz, że już poznałeś jego smak, okazuje się, iż tak naprawdę nie zdążyłeś mu się dobrze przypatrzeć. Czy ja zdążyłam go skosztować? Ależ skąd, ja dopiero uczę się je widzieć.

Juliette. Choć wolę, gdy mówią mi Julie, bo tamte imię brzmi zbyt wyniośle a ja taka nie jestem. Zatem jak mogłabym siebie opisać? Cicha dziewczyna, która zaczęła żyć, gdy była już prawie na łożu śmierci. Wtedy przekroczyła próg do rzeczywistości. Poznała drugą stronę lustra.

"Mam dla Państwa przykrą wiadomość.." wszystko zaczęło się od jednego zdania wypowiedzianego przez Mr. Clarkson, naszego rodzinnego lekarza. Wtedy spokój moich rodziców został zmącony, gdy dowiedzieli się, że ich jedyna, wówczas trzynastoletnia córka, ma wnikliwą wadę serca. Rozpoczęła się masa wizyt w różnych klinikach, gdzie wciąż padało to samo stwierdzenie. "Nie dajemy jej za wielkich szans".

Jednak spróbuj wmówić dorosłemu, że wkrótce może stracić swe dziecko. Nie ma szans. Zrobi on wtedy wszystko, by zatrzymać je przy sobie. Choćby miał wznieść nad nim klosz. Ja w takim egzystowałam. Znaczy się w pewnym sensie. Kiedy moi znajomi, których z czasem było coraz mniej, umawiali się na imprezy, wygłupy, czy choćby wagary, ja siedziałam w swoim małym pokoiku i trzymając w dłoniach podręczniki pogrążałam się w myślach. Zawsze oczywiście mogłam liczyć na towarzystwo matki, czy ojca, opowiadających mi najróżniejsze historie z zewnątrz. Lecz słuchanie perypetii a przeżycie tego we własny sposób, to zupełnie co innego. Miałam dość trwania w bajce, jaką mi kreowano. Chciałam choć przez chwilę zerknąć na słońce własnymi oczami, a nie przez szklaną, zaklejoną kurzem szybę. Zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam. Uciekłam.

Po kolejnej sprzeczce o tym, że zamiast narzekać, powinnam się cieszyć z tego, co mam. Tylko, że ja jakoś nie widziałam powodu do radości. Wyszłam, nie... to nie odpowiednie określenie... Wybiegłam z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Aczkolwiek moje serce było słabsze praktycznie z minuty na minute. Nawet poranne wstawanie było dla mnie nie lada wyczynem. Nic zatem dziwnego, że mój "maraton" skończył się po 15 minutach atakiem serca. Poczułam silny ucisk w piersi, później zamknęłam oczy i straciłam kontakt ze światem.

Ocknęłam się w białym pokoju. Usłyszałam rozmowę rodziców dochodzącą z korytarza. Postanowiłam się do nich udać. Z lekkością podniosłam się z łóżka, co było dla mnie bynajmniej dziwne. Z czasem zrozumiałam o co chodzi. Byłam jednostką niematerialną, samym umysłem. Czyżbym umarła? Nie. Przyrządy podłączone wokół mnie wskazywały, że choć słaba, wciąż tętni we mnie nić życia. Pozostawiając swe uśpione ciało ruszyłam w stronę rozmówców.

- Juliette, nie moja córeczka... - szeptała łamiącym się głosem matka.
- Jeśli nie znajdziemy szybko dawcy, Państwa córka może nie dożyć weekendu.

Słuchałam diagnozy lekarza, ale jakbym jej w ogóle nie słyszała. Czyli to już koniec? Tu moja droga się kończy? Tylu smaków chciałam jeszcze skosztować, tyle rzeczy wypróbować. Tyle chciałam jeszcze poznać, się nauczyć. A tymczasem nie dane nawet mi będzie odszukać miłości...

- Denerwujesz się? - usłyszałam czyjś cichutki głos za plecami.

Obróciłam się i ujrzałam młodą, mniej więcej w moim wieku dziewczynę o bladej cerze i kruczoczarnych włosach. Siedziała na ławce i poklepywała przyjaźnie miejsce obok, bym się przysiadła.

- Czym mam się denerwować? - zapytałam niepewnie, zszokowana tym, że ktoś mnie widzi.
- Przejściem. - odparła cicho. - Domyślam się, że też na nie czekasz.
- O czym właściwie mówisz?
- Spójrz. - zaśmiała się uroczo, wskazując na ratowników, którzy wywozili na łóżku kogoś szczelnie przykrytym prześcieradłem. - Przyjrzyj się dłoni. - dodała.

Spod nakrycia wystawała drobniutka dłoń, na której palcu widniał mały, złoty pierścionek z błękitnym oczkiem. Nieznajoma uniosła i swoją rękę, wskazując na spoczywającą na niej identyczną biżuterię. Teraz wszystko było jasne. Widziała mnie bo sama była już na łożu śmierci.

- Czyli Ty.. - jęknęłam coraz bardziej przerażona. Czy mnie czekało to samo?
- Emelie. Tak mam na imię. - odrzekła ciepło. - Na mnie już pora. Ale Ty... - rzekła wskazując na moje łóżko, przewożone na drugi koniec korytarza.

~Gdzie oni mnie biorą?~

- Ty masz jeszcze szansę. - dokończyła swą myśl, którą ledwie zdążyłam dosłyszeć, gdyż zajęta byłam odprowadzaniem wzrokiem swego ciała. - Myślę, że już niedługo się spotkamy.

Jej ostatnie słowa sprawiły, iż odwróciłam się energicznie w stronę Emelie. Jednak jej już nie było. Tymczasem ja robiłam się coraz bardziej senna. Nie miałam nawet siły, by poruszyć powiekami. Przebudziłam się w tym samym pokoju. Nad sobą ujrzałam zapłakane, choć szczęśliwe twarze rodziców.

- Witaj z powrotem kochanie.. -zdołał wydusić z siebie mój ojciec.

Czyli ja wciąż żyję? Odczuwam ból w klatce i szumienie w głowie, więc musi coś w tym być. Co w takim razie z Emelie? Czy ja ją kiedykolwiek spotkałam? Wkrótce miałam poznać odpowiedź...

*Niall*
Leżę w półciemnym pokoju i wpatruję się w sufit. Ignoruję burczenie w brzuchu i natarczywe bębnienie komórki.  Jestem tutaj, gdzie wszystko się zaczęło. To w tym domu po raz pierwszy pochwyciłem Twą dłoń. To tutaj poczułem pierwszy smak Twych ust. I gorycz Twoich łez, gdy kłóciliśmy się o bzdury. Chciałbym jeszcze raz dotknąć Twej miękkiej skóry. Jeszcze raz być zruganym przez Ciebie za to, że wróciłem zbyt późno z męskiego wieczoru. Wyśmianym przez to, jaki marny ze mnie kucharz, choć jestem amatorem jedzenia.

Jednak nigdy nie ujrzę Twych szalenie zielonych oczu. Nie poczuję woni Twych słodkich perfum. Nie ujrzę Twych hebanowych włosów. Ani nie usłyszę śmiechu. Bo los mi Ciebie odebrał. A może to sam pozwoliłem Ci odejść? Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

Telefon nie daje za wygraną. Chcąc nie chcąc sięgam po aparat i wciskam zieloną słuchawkę.

- No nareszcie... - odezwał się rozgoryczony głos.
- Witaj Greg. - odparłem obojętnie.
- Niall.. Co się z Tobą dzieje? Dlaczego tak nagle zniknąłeś? Mogłeś choć dać znać, gdzie jesteś... - mruknął surowo. 

Cały Greg. Próbuje zgrywać twardego starszego brata, ale ja rozpoznaję, kiedy ma zatroskany głos.

- Nic mi nie jest. Mam gdzie spać i co jeść. Nie potrzebuję opieki. - burknąłem pod nosem.
- Może jednak zechciałbyś przyjechać... Nie mówię, że do rodziców, do mnie. Wyszlibyśmy do baru. Wiesz taki braterski wypad.
- Dzięki, ale wolę zostać tu, gdzie jestem. - odparłem coraz bardziej zmęczony tą rozmową.
- Niall, chłopie to już prawie rok. Nie możesz reszty życia spędzić w żałobie. Musisz coś zmienić. Musisz sam się zmienić.
- Do widzenia Greg. Pozdrów Theo. - westchnąłem, po czym rzuciłem telefon na fotel.

Sam zatopiłem się w puszystej pościeli. Zdawała się wciąż pachnieć jej wonią.. 

~Mylisz się, Greg. Zmieniłem się. Wcześniej pogrążała mnie rozpacz, teraz czuję zobojętnienie i pustkę. I to nie prawie rok. To ledwie pięć miesięcy...~

Pomyślałem i zamknąłem oczy. Teraz to sen jest moim przyjacielem. Tak bardzo chciałbym zasnąć i już się nie budzić..
*Julie*
Najszczęśliwszy dzień mojego życia. Wyjście ze szpitala. Oczywiście wciąż byłam pod stałą kontrolą lekarzy i rodzicieli, jednak odczuwałam większą swobodę. Bo miałam nowe serce. Zdrowe serce. Już nie musiałam uważać na każdy krok, mogłam zacząć oddychać pełną piersią swej egzystencji.

 Życie.... Takie skomplikowane. Takie niezrozumiałe. A jednak w pewien sposób poukładane. Ktoś umiera, by ktoś mógł żyć. Przeżyłam dzięki temu, że ktoś został pośmiertnym dawcą. Zyskałam organ tej osoby. A z czasem przekonałam się, że coś znacznie więcej...

"Myślę, że już niedługo się spotkamy."

_____________________________________________

Oto i pierwszy rozdział ;D wiem, że trochę pogmatwany i nie za długi ale nie dają mi w spokoju pisać -.- Mam nadzieję, że mimo to się spodoba i pozostawicie po sobie jakieś komentarze.

Love,
@AnnaAbob93

niedziela, 1 grudnia 2013

Prolog

 Każda istota żywa, od mrówki po człowieka... Wszyscy jesteśmy razem złączeni w jednym, wielkim kręgu życia. Zatem fakt, że ktoś odchodzi i ustępuje miejsce innemu istnieniu jest sprawą naturalną. Ale co, jeśli odchodząca nie pozwala do końca o sobie zapomnieć?

Julie to skromna i ciepła dwudziestolatka. Zawsze starała się nie wychylać zbytnio, by nie kusić losu. Jednak przypadek sprawił, iż w jej wnętrzu odrodziły się wspomnienia zupełnie obcej osoby.

W obliczu dwóch tragedii, jakimi są śmierć i choroba, Juliette wychodzi z nich z podniesionym czołem, wzbogacona nie tylko o nowe zdrowie ale i doświadczenie. Odkryje, rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniła. Ból, smutek, problemy, ale i przyjaźń, która może przerodzić się w coś znacznie większego.

Jak potoczą się losy dziewczyny i z czyją egzystencją zostanie spleciona jej delikatna nić bytu? Okaże się wkrótce...

___________________________________________-

Hej!

Witam w prologu ;D Wiem, że nie jest idealny ale postaram się, by same opowiadanie było ciekawsze ;) Nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział, gdyż muszę skończyć poprzednie fan fiction ale obiecuję się Was nie zawieść <3

Love
Anna xx